ZAPOMNIANE NAWYKI

Nie powinienem chyba robić nikomu takiej reklamy, pokazując produkt z nazwą firmy na załączonej fotografii. Wiem – nie powinienem. Usprawiedliwiam się tylko tym, że po Polsku opisuję produkt angielski, którego w Polsce raczej nie kupimy. Poza tym – nie reklamuję. Jak mogę reklamować coś – czego jeszcze nie próbowałem. Nie wiem więc czy warto go polecać.
I zanim przejdę do sedna mojego artykułu, muszę napisać coś wcześniej. Jestem naturopatą, mam więc pojęcie o bilansowaniu diety i wysycaniu organizmu związkami chemicznymi, które posiadają swój okres półtrwania. Jest to okres, przez który organizm korzysta z zapasów tego samego związku zgromadzonego wewnątrz siebie do czasu, kiedy organizm zacznie sygnalizować, że tego związku jest już mało i wkrótce rozpocznie się kryzys. Najlepiej przejawiający się w postaci choroby. Okresy półtrwania są różne – dla witaminy D3, B12 wynosi on ok roku – co oznacza, że przez około rok moglibyśmy nie suplementować witaminy D3 z jednoczesnym unikaniem światła słonecznego. W tym czasie, organizm korzysta ze zgromadzonej w wątrobie witaminy D3 przez około rok, po czym rozpoczynają się pierwsze oznaki niedoboru tej witaminy, a wraz z nimi kłopoty zdrowotne. Niektóre związki mają bardzo krótki okres półtrwania liczony na doby. Zakładam także, że medycyna i biochemia oficjalnie nie potwierdzą, że w tej kwestii jest jeszcze wiele do zbadania, i że tak naprawdę zbadane jest niewiele. Powyżej przytoczone przeze mnie okresy rozpadu, są przykładowe, i w świetle tego artykułu tak naprawdę nie ma to znaczenia ile taki okres wynosi.

Przykład ten jest wystarczający by wyjaśnić, że system uzupełniania przez organizm deficytu soli mineralnych i witamin odbywać musi się cyklicznie. Związki, które wydalamy z siebie po przemianie materii zostają zużyte, i na to miejsce uzupełniamy je czerpiąc je z produktów spożywczych.
Gdy w pewnym etapie swojego życia odrzucimy jakiś artykuł spożywczy lub grupę produktów- na przykład warzywa kapustowate – organizm po jakimś czasie zauważy to. Sam w charakterystyczny dla siebie sposób, zakomunikuje nam o tym, że czegoś mu brakuje. Co więc się dzieje z tym – co w trakcie swojego życia, wyrzucamy ze swojej diety. Na pytanie – czy odrzucamy? Odpowiem – oczywiście. Odbywa się to etapami i czasami spada na nas jak grom z nieba. Przykładem mogą być zioła, zakazywane przez prawo Unii Europejskiej.Pomińmy tu przyczyny, dla których zapadają tak bardzo anomalne decyzje i skupmy się na tym – że zapadają.
Wrotycz posiada wiele właściwości prozdrowotnych między innymi do walki z pasożytami przewodu pokarmowego. W Anglii kwiaty wrotyczu zapiekało się w ciasto, podobnie jak kwiaty czarnego bzu. Niestety Unia Europejska podważyła wpływ związków chemicznych zawartych we wrotyczu, na zdrowie człowieka, zakazując jednocześnie używania tego zioła do zastosowań wewnętrznych. Jedyne co nam pozostało, to możliwość używania go zewnętrznie. W przypadku wrotyczu, da się leczyć nim wszawicę. Innym przykładem, może być korzeń żywokostu, którego stosowania wewnętrznego zabroniła również Unia Europejska. Wiem tylko, że jeszcze żyjące osoby, które przejęły używanie korzenia żywokostu do zastosowań wewnętrznych, z tradycji rodzinnych, twierdzą, że leczy on 100 chorób. Decyzji o zakazie używania korzenia nie umiem zrozumieć. Ze składu chemicznego wynika, że zawiera on te same alkaloidy co na przykład liście podbiału, które zakazane nie zostały. Znów absurd?
W podsumowaniu tego akapitu muszę zakomunikować, że niedawno zapoznawałem się z najnowszymi projektami Unii Europejskiej w sprawie wspomnianych zakazów. Następny w kolejce do zakazu jest szpinak. Nie pytajcie mnie dlaczego.
Inne etapy, które zasadniczo wpływają na “kształt” naszej diety, to na przykład opuszczenie domu rodzinnego, zmiana miejsca zamieszkania związana z delegacją, pracą w innym miejscu, wyjazd za granicę, a nawet związki. Każdy z takich etapów pozostawia trwały ślad w postaci diety. Etap taki kształtują nawyki i wiele innych czynników. Jeśli przez 20 lat jadło się w niedziele rosołek mamusi, to nagle po ślubie, gdy przyszło mieszkać u teściowej, może się okazać, że nie ma tam tradycji “rosołkowej” i w niedziele spożywa się obiadek z soboty by się nie przepracowywać. Jeśli przez 15 lat jadło się jajeczka prosto z pod kurki i kaczki, z przydomowego kurnika, to nagle może się okazać, że trzeba jechać do akademika gdzie będą hodowlane jajka z blado papierowo ledwo żółtymi żółtkami. Ot taki prank.
I sedno tego artykułu, zostawiłem na koniec. Co z produktami, których spożywanie wypieramy z siebie naturalnie, i zakładam że takie są. Pomysł na ten artykuł przyszedł mi wraz z zakupami w angielskim markecie. Na stoisku z napojami w Polsce nigdy nie widziałem tego, co w dużych ilościach sprzedaje się w Anglii. Toniki, napoje gazowane z kwiatów czarnego bzu oraz rabarbaru, to coś co po wielu latach przypomniało mi o tym, że jest coś takiego jak rabarbar. Teraz po latach pamiętam dokładnie jak rabarbar wpływał na całokształt mojego życia. Był nieodłączną częścią mojego dzieciństwa. Pamiętam, jak zmęczone zabawą dzieci szarpały z ziemi długie łodygi i wyjadały go na poczekaniu.

Zaspakajał pragnienie i w zasadzie nie trzeba było lecieć do domu by się napić.
Wtedy nie nadążał odrastać. Wraz z wiekiem znikał z mojego życia na długie miesiące, po czym udawało mi się go czasami zobaczyć w kompocie. Kiedyś faktycznie jak w powyższych przykładach, wyjechałem na kontrakt za granicę, by przerwać przygodę z rabarbarem na wiele lat. Z kwiatami czarnego bzu nie miałem chyba do czynienia wcale. Może się mylę ale jak sięgam pamięcią nie było soków, ciasta, naleśników. Na zamieszczonej fotografii ująłem napój z korzenia łopianu i mniszka lekarskiego. No cóż? Zakupiony kilka dni temu, na razie najwięcej miejsca zajmuje w fazie obserwacji. Bo nawet nie przypuszczałem, że coś podobnego może znajdować się między napojami. Cena jest dość wysoka bo za butelkę 275 ml trzeba zapłacić tyle co za 2 litrowy ciemnobrunatny napój firmowy rozpoczynający się na literę “C”. Za te same pieniądze można też kupić 2-3 1.5 litrowe butelki napojów z półki “SS”. Mam tu na myśli najpiękniejsze laboratoryjne barwy uszlachetnione “syntetycznymi słodzikami” czyli “sztucznie słodzone”. I tym akcentem zakończę dzisiejszy wpis, chociaż nie ukrywam, że spędza mi sen z powiek, zastanawianie się ilu z pośród nas – ludzi, smaży sobie korzeń łopianu i żywokostu jak frytki. Albo na ile sposobów można ze smakiem zjeść korzeń mniszka.

Podobało się? Podziel się z innymi ....

Leave a Comment

Przewiń do góry